16-05-2024, 7:23
pablopablo11@interia.pl pisze Pan „… i my nie protestujemy”. W naszych jednostkach co najmniej połowa kadry to osoby z tzw. polecenia, potocznie zwane „plecakami”. Która z takich osób sprzeciwi się wujkowi dyrektorowi, kierownikowi lub specjaliście. Druga połowa to zbiór różnych osób w którym występują również osoby lękliwe, obawiające się protestować z uwagi na groźby postępowań dyscyplinarnych lub zwolnienia. Zatem pozostaje można by rzec garstka tj. co najwyżej połowa z połowy osób, które mogłyby włączyć się w akcję protestacyjną.
Pomijając już powyższą analizę możliwości kadrowych do udziału w proteście. To przecież ktoś (czyt. przedstawiciele związków zawodowych) powinni zaangażować wszystkie siły w terenie w organizację protestu. Wszyscy przewodniczący terenowi we wszystkich jednostkach powinni koordynować działania. Oczywiście najpierw ustalić sposób protestu.
Nigdy (a w związkach jestem od kilkunastu lat) nie było żadnych prób rozmowy z nami zwykłymi członkami (brzmi dziwnie, ale co tam na temat formy protestu. Zawsze robiliśmy standardowe rzeczy, które władzy wiszą i powiewają tj. najpierw oflagowanie, potem marsz w Warszawie, na którym spora część uczestników była pod wpływem środków rozweselających co nie dodawało powagi protestowi a na koniec pismo do ministra i dgsw.
Sami sobie odpowiedzmy, kogo to obchodzi, że na więziennych bramach wiszą flagi związkowe, a po Warszawie chodzą i krzyczą ludzi. Tam takich marszów, protestów i innych pochodów jest bez liku. Właściwie w każdy weekend. Nie mówiąc już o pismach na które (bywało), że nawet odpowiedzi nie raczono sporządzić.
Jak na zebraniach mówiłem, że naszą siłą nie jest wkurzone społeczeństwo, które wpłynie na rządzących (bo nie mamy możliwości społeczeństwa wkurzyć). A nasza siła jest zupełnie gdzieś indziej. A mianowicie naszą siłą jest wkurzone „złodziejstwo”, które już na rządzących może wpłynąć. To przewodniczący odpowiadał, że tak nie wolno, że musimy postępować zgodnie z prawem, że przecież jesteśmy funkcjonariuszami państwowymi.
Po takich słowach ja osobiście straciłem wiarę w sprawczość związków zawodowych. Liczę jedynie na zmiany we władzach związków i jej przejęcie przez osoby nie uwikłane w układy i układziki, zdolne podjąć kontrowersyjne i trudne decyzje. Natomiast myślę, że to jeszcze nie ten czas.
Na chwilę obecną nikt z włodarzy związkowych nie podejmie się nawet dyskusji o takiej formie protestu jak we Francji tj. blokady bram zakładów aby transporty nie mogły wyjechać czy ograniczenia zajęć dla skazanych do żarcia i spaceru lub zablokowania widzeń.
Nasze związki nie mają takiej siły (potocznie „jaj”).
Pomijając już powyższą analizę możliwości kadrowych do udziału w proteście. To przecież ktoś (czyt. przedstawiciele związków zawodowych) powinni zaangażować wszystkie siły w terenie w organizację protestu. Wszyscy przewodniczący terenowi we wszystkich jednostkach powinni koordynować działania. Oczywiście najpierw ustalić sposób protestu.
Nigdy (a w związkach jestem od kilkunastu lat) nie było żadnych prób rozmowy z nami zwykłymi członkami (brzmi dziwnie, ale co tam na temat formy protestu. Zawsze robiliśmy standardowe rzeczy, które władzy wiszą i powiewają tj. najpierw oflagowanie, potem marsz w Warszawie, na którym spora część uczestników była pod wpływem środków rozweselających co nie dodawało powagi protestowi a na koniec pismo do ministra i dgsw.
Sami sobie odpowiedzmy, kogo to obchodzi, że na więziennych bramach wiszą flagi związkowe, a po Warszawie chodzą i krzyczą ludzi. Tam takich marszów, protestów i innych pochodów jest bez liku. Właściwie w każdy weekend. Nie mówiąc już o pismach na które (bywało), że nawet odpowiedzi nie raczono sporządzić.
Jak na zebraniach mówiłem, że naszą siłą nie jest wkurzone społeczeństwo, które wpłynie na rządzących (bo nie mamy możliwości społeczeństwa wkurzyć). A nasza siła jest zupełnie gdzieś indziej. A mianowicie naszą siłą jest wkurzone „złodziejstwo”, które już na rządzących może wpłynąć. To przewodniczący odpowiadał, że tak nie wolno, że musimy postępować zgodnie z prawem, że przecież jesteśmy funkcjonariuszami państwowymi.
Po takich słowach ja osobiście straciłem wiarę w sprawczość związków zawodowych. Liczę jedynie na zmiany we władzach związków i jej przejęcie przez osoby nie uwikłane w układy i układziki, zdolne podjąć kontrowersyjne i trudne decyzje. Natomiast myślę, że to jeszcze nie ten czas.
Na chwilę obecną nikt z włodarzy związkowych nie podejmie się nawet dyskusji o takiej formie protestu jak we Francji tj. blokady bram zakładów aby transporty nie mogły wyjechać czy ograniczenia zajęć dla skazanych do żarcia i spaceru lub zablokowania widzeń.
Nasze związki nie mają takiej siły (potocznie „jaj”).