Klawisze zaczynają pękać – Archiwum Prasa
W polskich więzieniach tykają dwie bomby zegarowe – nadmiar więźniów i strażnicy na skraju załamania nerwowego.
Z polskich kryminałów znów powiało grozą. Ale nie chodzi o zbiorowe bunty osadzonych, nowe pomysły na okaleczenia czy przemoc pod celą. W ciągu ostatniego pół roku zabiło się dziewięciu funkcjonariuszy. Takiej czarnej serii nie było w historii polskiego więziennictwa. Do tej pory wieszali się skazani. Teraz nie wytrzymują ci po drugiej stronie kraty. Zabija ich stres.
Przepełnione do granic zakłady, niskie zarobki, nawał pracy papierkowej, coraz bardziej niebezpieczni i agresywni więźniowie – wszystko to sprawia, że klawisze nie wytrzymują psychicznie. Zwłaszcza że to już nie brutale bez szkół, z prostym jak pałka sposobem na porządek – choć tak widzi ich wciąż większość społeczeństwa. Dziś połowa z nich to trzydziestolatkowie ze średnim wykształceniem, a co czwarty ma dyplom magistra.
– Komisje lekarskie coraz częściej stwierdzają nieprzydatność pracownika do służby z powodu nerwic, neurastenii, depresji – mówi Marek Szałański z biura kadr i szkolenia Centralnego Zarządu Służby Więziennej. – W 2000 r. takich orzeczeń było 120, rok temu już trzy razy tyle.
Tragiczna seria samobójstw zaczęła się pod koniec ubiegłego roku. Wcześniej zdarzały się takie wypadki, ale najwyżej jeden, dwa rocznie, nawet ich nie ewidencjonowano. W listopadzie w Suwałkach młody funkcjonariusz – kilka lat służby w ochronie, ojciec dzieciom – zatruł się spalinami we własnym garażu.
30-letni Maciej G., klawisz, pracował w Zakładzie Karnym w Tarnowie. Kiedy wyjechał na szkolenie, odeszła od niego dziewczyna. Ale wydawało się, że doszedł do siebie. Poznał młodą anglistkę, razem spędzili sylwestra. Nic nie wskazywało, że coś jest nie tak. 9 lutego po pracy oddał samochód do naprawy, wrócił do domu i powiesił się. W szafie. W służbie więzienniczej wytrwał zaledwie trzy lata.
Tego samego dnia na drugim końcu Polski 30-letni zastępca szefa pionu ochrony w gdańskim więzieniu z 10-letnim stażem zastrzelił się na dyżurce ze służbowej broni. Kiedy koledzy próbowali mu ją odebrać, zanim pociągnął za spust, krzyczał, że ich pozabija. Chwilę potem strzelił sobie w skroń. Wcześniej, przed wyjściem do pracy, gdy żegnał się z rodziną, nic nie wskazywało, że już się nie zobaczą.
8 marca na życie targnął się pracownik Aresztu Śledczego w Szczytnie. Pracował dopiero kilka miesięcy, pochodził z porządnej “więziennej” rodziny, jego ojciec także pracował w resorcie. Zostawił żonę, dzieci i pojechał samochodem do lasu. Tam otruł się spalinami.
Samobójcza fala porwała jeszcze klawiszów w Poznaniu, Włocławku, Rzeszowie. Ostatni wypadek wydarzył się znów we Włocławku. Zbigniew C., 42 lata, z czego dwadzieścia w więziennictwie, uchodził za dowcipnego faceta. W jego towarzystwie na służbie nigdy nie było nudno. Potrafił pogodzić zwaśnionych kumpli, doradzić w życiowej sprawie, taki psycholog amator. W ciepły kwietniowy dzień, kiedy wszystko zaczyna budzić się do życia, powiesił się. Zostawił rodzinę i córkę, która właśnie zdawała końcowe egzaminy gimnazjalne.
Po tych tragicznych wydarzeniach resort przeprowadził badania pilotażowe, żeby sprawdzić, co się popsuło w tej dobrze naoliwionej, jak zamki w drzwiach do celi, więzienniczej machinie. Wyszło, że 90 procent kadry czuje przygniatający stres. Odzywa się on w postaci wrzodów, bezsenności, apatii, bólów głowy lub nadmiernej drażliwości. Niektórzy klawisze zalewają frustrację alkoholem. Wściekłość i bezsilność wyładowują na najbliższych. Jeszcze bardziej zestresowani wracają na służbę.
Poradnia psychologiczna w Katowicach działa w ramach zespołu medycyny pracy dopiero od tego roku i obejmuje pracowników 18 kryminałów. To i tak postęp, bo wcześniej uważano, że klawiszom wystarczą dentysta i internista. W więzieniach są wprawdzie gabinety psychologa, ale przeznaczone tylko dla osadzonych.
Dlatego po więziennych korytarzach chodzą strażnicy jak bomby z opóźnionym zapłonem, które tykają i nikt ich nie może usłyszeć, a nawet gdy usłyszy – nie może rozbroić. – Mam dwóch funkcjonariuszy, którzy według mnie powinni być pod opieką psychiatry – mówi płk Jan Sudia, dyrektor Zakładu Karnego w Tarnowie. – Ale nie mogę ich zmusić, by poszli na komisję lekarską.
Resort “rozbraja” więc pracowników doraźnie, wysyłając ich na warsztaty antystresowe. Na razie kursy odbyło 1200 z 23 tysięcy. Artur Cyruk, wychowawca w Areszcie Śledczym w Hajnówce, z 10-letnim stażem pracy, nie był jeszcze “odstresowywany”. Ale wcale na to nie czeka. Problem jest gdzie indziej – nie ma ludzi do codziennej roboty. Ma pod sobą 120 osadzonych, większość zna głównie z nazwiska. Nie ma etatów, pieniędzy, czasu i możliwości na resocjalizację.
Potrzebna jest zwykła arytmetyka, a nie psychologia. W ciągu ostatnich pięciu lat liczba funkcjonariuszy wzrosła o 2,6 procent, a więźniów przybyło 50 procent. Kiedyś przeludnienie regulowały amnestie. Ostatnio państwo okazało łaskę w 1989 roku. Osadzonych, i to za ciężkie przestępstwa, przybywa. Jan Sudia, który pracuje za murem od 30 lat, pamięta, że kiedyś jego klientami byli głównie złodzieje, drobne rzezimieszki i oszuści. Kiedy przywożono mordercę do więzienia, wywoływało to podniecenie.
– Teraz przez mój zakład przewija się 400 morderców rocznie, mamy wielu z 25-letnimi wyrokami – wylicza. – Tu siedzi trzon mafii z południowej Polski. Żyją z przestępczości, to zawodowi mordercy. Bezwzględni, obcykani z prawem albo tacy, których stać na dobrego adwokata. Mają w kryminale autorytet i mogą zbuntować więźniów. Nasza odpowiedzialność, aby zapewnić im w celi bezpieczeństwo, jest coraz większa – mówi dyrektor, ocierając pot z czoła.
Klawisz zaciska więc zęby i robi swoje, chociaż w środku wrze jak w garnku na pełnym ogniu. Bywa, że wychodzi z pracy na trzęsących się nogach.
“Gratuluję córeczki! Bardzo dobrze się uczy w Szkole Podstawowej nr 15. W każdy poniedziałek wozicie ją na zajęcia z angielskiego, a w czwartki o 18 chodzi na basen” – usłyszał jeden z wychowawców w Zakładzie Karnym we Włocławku od więźnia. Skazany powiedział to z uśmiechem, patrząc bezczelnie w oczy wychowawcy, z którym miał na pieńku.
To nie jest groźba w świetle prawa, więc nic mu nie można zrobić. Ale niepokój zostaje. Bo kryminalista sugeruje: wiem wszystko o tobie. To ty powinieneś się bać.
Większość sugestii jest jednak bardziej bezpośrednia. Skazani mówią wprost: jak wyjdę, to cię zap… Jak tu się nie bać, jeśli co trzeci skazany jest nałogowym alkoholikiem, a coraz więcej z nich ćpa. Kilka miesięcy temu jeden z funkcjonariuszy z Tarnowa stracił wszystkie zęby. “Nieznani sprawcy” napadli go zaraz pod bramą więzienia.
Osadzeni prowadzą ze strażnikami ciągłe rozgrywki. Za paczkę fajek poproszą, żeby nie przeszukiwali celi. A jak odmówi, napiszą oficjalną skargę, że wymuszał łapówkę. I zaczyna się zabawa, bo wiedzą, że klawisz musi pisać wyjaśnienia.
Wystarczy, że każdy z osadzonych napisze dwie skargi dziennie i więzienie przestaje funkcjonować. Wszyscy siedzą nad papierami. – A klawisz i gad (wychowawca – przyp. red.) dwoją się i troją, żeby nie podpaść górze, bo jak będą skargi, to dostaną opierdol. Teraz więzień ma więcej praw niż strażnik. Śmieją nam się w nos – narzeka klawisz z 10-letnim stażem. Więźniowie na fali resocjalizacji wychodzą do szkół, na zajęcia z antyagresji, kółka różańcowe. Każde wyjście z celi – rewizja, każdy powrót – rewizja. Ręce pełne roboty. Do tego jedzenie, wyspacerowanie, porządek w celi. Człowiek nie wie, jak się nazywa.
– Ja na spacerniaku mam pod sobą 200 chłopa i za każdego odpowiadam głową
– ciągnie klawisz. – Jak któryś się potnie albo dostanie w ryj, to ja jestem winien, że nie zaobserwowałem narastającego stresu u osadzonego. A moim stresem nie przejmuje się nikt – wyrzuca z siebie klawiszowską żółć. Sam co roku jeździ na “odstresowanie”
– zbierać truskawki w Hiszpanii. Tak wiąże koniec z końcem, poprzebywa wśród normalnych ludzi i wraca do swojego kryminału. Tyrać za tysiąc pięćset.
Pracownicy więziennictwa zarabiają mniej od kolegów ze straży pożarnej czy policji.
– A w więzieniu teraz rządzi pieniądz, a nie siła fizyczna – mówi Jacek Pekról, wicedyrektor ZK we Włocławku.
Osadzeni lubią podkreślać przy strażnikach, że tyle, co oni zarabiają przez miesiąc, sami wydawali na wolności na dobre przyjęcie w knajpie. Szczycą się, że w paczce od żony mają rzeczy o większej wartości. Stąd już tylko krok do korupcyjnych propozycji, z których niestety co niektórzy korzystają. Wystarczą drobne przysługi, by dorobić do pensji. Podrzucenie telefonu komórkowego, dostarczenie alkoholu do celi, drobne odstępstwo od regulaminu.
To dodatkowo obniża i tak już niski prestiż zawodu strażnika. Milczący, sadystycznie nastawiony, a na dodatek przekupny. Krzywo patrzą sąsiedzi, rodzina, dzieci w szkole niechętnie mówią, co robi tatuś.
– Widziała pani kiedyś film o dobrym klawiszu? – pyta przewrotnie Jacek Pekról i opowiada historię ze swojego więziennego podwórka.
W ubiegłym miesiącu z przepustki do więzienia we Włocławku wrócił 23-letni Jakub M. Próbował przemycić narkotyki w prezerwatywie schowanej w przełyku. Guma pękła, narkotyk wchłonął się do krwi, chłopak wpadł w szał amfetaminowy. Nie dało się go opanować. Gdy przyjechało pogotowie, był już nieprzytomny. Wychowawca zaczął go reanimować. Chłopak zmarł dwa dni potem w szpitalu, a rodzina za pośrednictwem gazet oskarżyła funkcjonariuszy o pobicie. Na pierwszej stronie pojawił się tytuł: “Klawisz morderca”.
Żaden z pracowników zmiany, która wtedy miała dyżur, nie doszedł jeszcze do siebie. Takie przeżycia kumulują się latami. Często kryminał zostaje już w nich na zawsze. – Jeden z moich funkcjonariuszy po dwunastu latach pracy odszedł w ubiegłym roku na rentę – opowiada dyrektor Jan Sudia.
– W domu, na ścianach wokół łóżka, przykleił zdjęcia dyrektorów i kolegów z pracy. Przed zaśnięciem dla odprężenia rzucał w nie nożem.
Źródło:
http://polska.newsweek.pl/klawisze-zaczynaja-pekac,16666,1,1.html